wypatrywanie
Pamiętam ją siedzącą przed domem na
ławce. Małą, starszą panią z laską. Ile lat temu? Dziesięć?
Piętnaście? Jej siwe włosy i spokojny ton głosu, wypatrujące
oczy sięgające za kratki w ogrodzeniu. Na co czekała... Nie wiem.
Chyba na spotkanie. W tej decyzji wyjścia z domu i siedzenia na
ławce, przed kuchennym oknem, w tej pozycji zwróconej do drogi, w
wypatrywaniu, w wytężaniu słuchu wobec tego, co wokół –
szczekanie psów, przechodzenie obok sąsiadów, przejazd traktorów,
szelest wyciąganego z torby listonosza rachunku bądź listu – w
tym wszystkim była jakaś nadzieja, że to jeszcze może życie.
Kojarzy mi się z zapachem lata i dzieciństwem, z tymi sobotnimi
spacerami do sklepu, tam i z powrotem, z przychodzeniem do niej
babci. Z wypatrywaniem... Nie pamiętam gestów, słów, ani
uśmiechu, tylko spokojny ton głosu.
Zapomniałam o niej. Chociaż przez
tych kilka lat pojawiała się w codziennych rozmowach, wizytach u
niej b. Jest, była. Ale zapomniałam o niej. Przyzwyczaiłam się do
tego, że gdzieś tam niedaleko jest, w swoim domu, zamknięta w
czterech ścianach pokoju. Dopiero moja własna choroba uświadomiła
mi, że ona jest naprawdę, żywa, że nie jest tylko migoczącym w
pamięci wspomnieniem z dzieciństwa, że jest teraz – sama,
zrezygnowana i niepewna, bo jaka inaczej mogłaby być siedząc
dwadzieścia cztery godziny na dobę w swoim pokoju. Właściwie to
jej pamięć o mnie przywołała moje myśli o niej. B. mówi, że
przesiaduje sama, nie wychodzi już do kuchni, nie przebiera się w
dzienny strój (dzień i noc spędza w piżamie), nie ogląda
telewizji. Nie wypatruje... ale wciąż dzwoni
.
Myślę, że to smutne. Dziś kończy
się styczeń, ten długi, chorowity miesiąc, który mimo wszystko
lubię. Lubię za to mroźne powietrze i ranne słońce. Styczeń
słońcem przywraca ciepło (ja siedzę przy stole, ty ogrzewasz moje
ręce). Dni są już dłuższe. Ciemność już nie tak dotkliwa.
Jest może jakaś nadzieja na nowe... Styczeń jest wprowadzeniem.
Wypatrywaniem wiosny (może dlatego zawsze w styczniu słucham Anny
Marii Jopek), jakimś żalem, że już tyle zalicza się do tego, co
było, a nie do tego, co może być, ale mimo wszystko jest jakimś
(ludzkim, bo ludzkim, ale...) porządkiem. Nowy rok, nowy miesiąc
znaczy, że jeszcze nie czas, jeszcze nie umieramy, możemy jeszcze
być, możemy próbować od nowa budować nasze małe wielkie sprawy,
z życiem się uporać, sobie radzić, próbować.
Myślę, że to smutne, że nie jesteśmy jako ludzie w stanie pomóc sobie nawzajem zmierzyć się z pewnymi doświadczeniami, na przykład ze strachem przed śmiercią i z samą śmiercią, z pustką, lękiem, samotnością, chorobą... To naprawdę smutne, że wobec tego wszystkiego jesteśmy sami, samiusieńcy, drżący (a może tylko niektórzy), że wszystko co robiliśmy, zrobiliśmy lub nie przestaje być istotne, a może nawet budzi lęk przed tym, czy tak to miało być. Myślę, że to smutne, jeśli pomyślę, że później nie zostaje nic tylko wyczekiwać...kiedy to się stanie, że mnie już nie będzie, że kogoś obok nie będzie, a przecież był. Myślę, że to może być smutne wyczekiwać na to, co niepewne...
Myślę, że jest nadzieja, ta duża i ta mała... poza tym, smutek jest twórczy, skłania do refleksji, dlatego spójrzmy nań pogodnie, zaakceptujmy mimo wszystko, skoro odejść sam nie chce.../p.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=Ksd6J1X6AA8