portrety: pani Antonina


Panią Ninę spotkałam po raz pierwszy chyba jakieś cztery lata temu... Była wpisana na listę osób oczekujących pomocy, była to lista lokalnego parafialnego wolontariatu. 

Jej mieszkanie było trochę ,,przykurzone" - to znaczy jedno z tych, które gdzieś się zatrzymały w czasie. Jakby lekko zamarła przestrzeń, ale wciąż schludna, z pamiątkami, które częściowo, a właściwie w stopniu minimalnym, wisiały na ścianie, jednak przeczuwałam, że ta przestrzeń niesie z sobą wiele - wspomnień, historii bardzo trudnych, a jednak uniosła..
Ta przestrzeń była jakby za ciasna dla niej. Czułam to. Pewnie znacie to uczucie, że jeszcze za zimno, by otworzyć na oścież okna, jeszcze za dużo niepewności i strachu, by wyjść, a jednak jest w środku takie pragnienie, by wyjść, by stało się nowe. Myślę, że ona też to czuła. Chciała wydobywać się z tego, co zamknięte, stare i za dobrze znane, może przykre...

Pamiętam nasze spacery w słońcu, wspólne siadanie na ławce, na skwerku przed kościołem. Wygrzewanie, moje jeszcze studenckie wciąż jakby pierwsze odkrycia miastowego życia, tego w jaki sposób to życie tutaj ludzie prowadzą, jak radzą sobie z tą minimalną przestrzenią natury. (Wciąż tak mam, że zbyt długi pobyt w ciasnym mieście wywołuje tęsknotę za widokiem pól, które rozlewają się za horyzont; tęsknota za ruchem, rowerem, czymś nie wzbudzającym granic, po prostu przestrzeń.)

Mówią, że na twarzy odbija się życie człowieka. Widać na twarzy smutek i krzywdę, radość i pogodę ducha, widać wszystko. Całe nieszczęście i nadzieję. Z panią Niną było inaczej... Ciężko było mi przejrzeć jej twarz, choć paradoksalnie mogłam wpatrywać się w nią bez końca. Może dlatego, że nie mogłam popatrzeć w jej oczy schowane za okularami... Pani Nina była osobą niewidomą. Straciła wzrok w dzieciństwie przez złą diagnozę i złe leczenie. Nie pamiętam, kiedy opowiedziała mi swoją historię. Myślę, że było to w ,,międzyczasie", gdzieś pomiędzy jednym a drugim spacerem, gdzieś w tle, opowieść o rodzicach, którzy nigdy przez tę jej niepełnosprawność nie ograniczali możliwości, lecz przeciwnie - motywowali do większego działania.
Więc p. Nina bawiła się z innymi dziećmi na deptaku, wspinała się na drzewa, rozbijała kolana. Potem poszła na studia (!) i skończyła historię, następnie pomagała innym niosącym podobny ciężar, pracowała w ośrodku dla niewidomych. Często mówiła mi, że całe życie to ona pocieszała i wspierała ludzi słabszych psychicznie, którzy szybciej się załamywali.

Faktycznie, bardzo rzadko narzekała. W miarę upływu czasu naszej znajomości pozwalała sobie na to, ale zaraz dodawała, że chce być silna, że chce być niezależna. I robiła wszystko, by radzić sobie jak najlepiej. Oczywiście, pomagali jej ludzie (w stopniu w jakim wszyscy jesteśmy zależni od drugich), ale wewnętrznie czuła potrzebę bycia silniejszej, nigdy nie robiła z siebie ofiary.

Była bardzo świadoma i mądra. Dużo książek w życiu przesłuchała. Była świadkiem mojego przejścia od studentki do pracownika biblioteki, książki nas jakoś razem ,,stykały" - wspólne ich zamawianie, wizyty w bibliotece... jeszcze zanim zaczęłam w niej pracować.
Lubiła muzykę i sztukę. Była otwarta na każdą propozycję wyjścia do filharmonii, opery. Miała znajomych, z którymi wyjeżdżała. Żyła tak jak każdy z nas żyć mógłby, gdyby tylko sobie na to pozwolił. Rytm dnia, nocy, pór roku i lat. Naturalnie, poddając się jemu.

Pod koniec życia bardzo chciała jeszcze odwiedzić grób rodziców, jednak z powodu braku sił już się nie udało... Kiedy o niej myślę, to widzę jak wiele się od niej uczyłam. To ona pokazywała, jak sobie radzić, jak pokonywać ograniczenia, ja mogłam tylko korzystać z tego, by być jak najlepiej, wsłuchiwać się, mieć otwarte oczy.

Cieszę się, że ją znałam. Cieszę się, że taka osoba była, żyła i istniała.

klik

Komentarze

Popularne posty