Wszystkie nasze piękne iluzje



,,Nasz” – ,,ich”, ,,moje” - ,,twoje”

Jeszcze parę tygodni temu nasz świat doświadczył stanu zawieszenia, w tym dużego poczucia niepewności i lęku o przyszłość (co będzie dalej?). Piszę ,,nasz” świat i mam na myśli przede wszystkim świat Zachodni, wysoko rozwinięte kraje europejskie, Stany Zjednoczone, a także szybko rozwijające się kraje azjatyckie. Ten zaimek ,,nasz”  buduje podział i sugeruje, że jest jeszcze jakiś inny - ,,ich” świat. Mniej znany, o którym słyszymy od czasu do czasu w wiadomościach, albo czytamy, przeglądając strony internetowe. Wiemy, że on istnieje, jesteśmy świadomi, że znaczna większość ludzi zamieszkujących półkulę południową doświadczyła albo wciąż doświadcza jakiegoś ograniczenia, czy to materialnego, czy politycznego. Większość z  ,,nas” w takim zwyczajnym codziennym życiu nie sprawdza statystyk dotyczących liczby zmarłych z głodu ludzi, a tym bardziej nie zastanawia się nad zużyciem bieżącej wody… Można by długo pisać o nierównościach społecznych, niesprawiedliwości, konsumpcjonizmie, można by demonizować świat zachodni za jego pośpiech, materializm i brak kultury współczucia, ale nie chcę tego robić, bo takie generalizowanie (mimo faktów) oślepia nas i odbiera nadzieję, a przecież są w tym ,,naszym” świecie ludzie żyjący całkiem inaczej… Poza tym, ten ,,nasz” świat, jak się okazało, jest też pełen innego rodzaju cierpienia związanego z poczuciem samotności, nieumiejętnością budowania trwałych relacji, braku poczucia zakorzenienia w czymś stałym, dobrym i niezmiennym – to są biedy mojego serca. Dlaczego mam mówić o świecie, teoretycznie i pięknie, tkliwie przyglądać się ,,cierpieniom” świata. Pytanie: co ja robię, tu teraz, by wokół siebie odrobinę pomóc temu światu, nie globalnie, ale lokalnie… Nie da się bez doświadczenia najpierw własnej biedy i zamknięcia. Nie da się uleczyć całego świata, nie uleczając najpierw siebie z ran egoizmu. Myślę, że to początek drogi, przejście od ,,oni” do ,,ja”, taka próba zbliżenia się do siebie, która paradoksalnie jest wyjściem od siebie, by w końcu zacząć żyć ,,dla”. To przeplatanie się od ogółu do szczegółu.. pokazuje jak bardzo jesteśmy częścią większej całości i jak ważne jest doświadczenie indywidualne w budowaniu cywilizacji.
Te ostatnie tygodnie były czasem doświadczania ,,pękania” tego, co dla mnie osobiście było piękne, ale iluzoryczne. Myślę, że całkowite rozbrajanie i ściąganie skorupek myśli, idei, wyobrażeń w różnych przestrzeniach mnie samej potrwa całe życie. Pozwólcie, że się tym z Wami częściowo podzielę.
              
Iluzja posiadania

Obecne ,,pękanie” iluzji dotyczy więc, po pierwsze, tego małego niepozornego słówka: ,,nasze” ( ,,moje”). O ile ,,nasze” buduje jeszcze poczucie wspólnoty i daje nam wrażenie jakiejś wspólnej własności (obiektywnie dobrej) jak świat, kontynent, gospodarka, o tyle, to ,,moje” budzi już od zawsze skojarzenie z egocentrycznym nastawieniem i  brakiem solidarności. W związku z ostatnimi wydarzeniami chyba wielu z nas uświadomiło sobie, że ten świat tak naprawdę nie jest nasz – w znaczeniu posiadania go na własność, ale bardziej jest nam darowany, jak z resztą wskazuje sama nazwa gramatyczna tego zaimka – zaimek dzierżawczy. Świat dany w dzierżawę? O, tak właśnie! Jeśli sprawdzić definicję dzierżawcy, to dostrzeżemy dwie istotne cechy. Po pierwsze, jest to umowa ustalana na pewien czas, a po drugie polega na udostępnieniu komuś czegoś, ale bez przenoszenia <aktu> własności. Ta definicja bardzo trafnie, moim zdaniem, sugeruje, że zadaniem dzierżawiącego nie jest niszczenie i jedynie eksploatowanie, ale przede wszystkim zaopiekowanie się danym dobrem w taki sposób, by jak najlepiej i najdłużej służyło (a przy okazji przyniosło satysfakcję dzierżawcy, który być może będzie chciał za jakiś czas swoje dobro odzyskać).
Ha. Łatwo jest pisać ogólnikowo. Wprowadzać podział w świecie, patrzeć międzynarodowo, państwowo, globalnie. Ale gdyby tak przyjrzeć się bliżej własnemu sercu? Łatwo jest pisać i mówić o biedzie w krajach trzeciego świata…Trudniej po prostu samemu odmówić sobie czegoś z myślą o kimś, kto nie ma, albo podziękować, z wdzięcznością popatrzeć na to, co mam, lub zwyczajnie pomóc sąsiadowi, odezwać się do kogoś, kto może potrzebuje pomocy w zakupach, albo nie ma z kim wyjść na spacer. Najtrudniej jest chyba jednak przyjąć, że ja sam jestem taką rolą, którą mam uprawiać. Rozwijać, budować, użyźniać, nie jedynie dla samorozwoju, ale po to, by sobą móc potem nakarmić innych…
No właśnie. A gdyby tak najpierw zajrzeć pod własny dach?

Iluzja niezależności

Pękanie we mnie iluzji dotyczy w dużej mierze strachu przed ukazaniem się potrzeby przyjęcia i akceptacji. Zasklepianie się we własnym, ciasnym świadku uczuć, rezygnowanie z konfrontacji, kiedy nie czuję się wystarczająco silna. Bo ktoś jest zawsze mądrzejszy, silniejszy, zwyczajnie ,,bardziej”…
Bycie zależnym wystawia na ranę. Dlatego tak ważne jest, by mieć wokół siebie osoby, które nie tyle pogłaskają, zgadzając się na marazm, albo skrytykują, jeszcze mocniej utwierdzając w fałszywym obrazie siebie małej – chociaż w niektórych przypadkach może być to pomocne – ale zmotywują, zaafirmują, pokażą słabość, ale po to, by wzmocnić, by powiedzieć ,,Człowieku, masz wiele! Zobacz to, stać cię na więcej!”. Miłość wymagająca – przyjaźń po prostu.
W ostatnim czasie mocno tego doświadczyłam. W tym wymiarze ważne jest bycie wobec kogoś, konfrontacja z kimś – dla kogo ważne jest człowieczeństwo, budowanie drugiego, wzmacnianie go przez mówienie ,,nie bój się dawać siebie”, otwórz się. Wspólnota. Przyjaciel. Drugi człowiek.
Bycie ,,Zosią samosią” wynika ze strachu – tak sądzę. Poczucie, że udowodnię najpierw sobie, jak sobie świetnie radzę sama, by potem z tym naręczem zdobyczy i wspaniałości iść z dumą ,,Zobacz, co mam… rozwijam swoje życie duchowe, intelektualne… Teraz mogę Ci posłużyć”, albo jeszcze inaczej –dostrzegam ogromne braki i zaniedbania w tych wymiarach (czy to intelektualnych, czy duchowych, relacyjnych) i boję się, że to ujrzy światło dzienne… No bo przecież skończyłam studia, no bo wypada już wszystko wiedzieć. Perfekcjonizm. nie będę się narażał na to, by inni zobaczyli moją biedę, bo wydaje mi się, że nie mam nic – piękna iluzja pokory, która z prawdą nie ma nic wspólnego…
Strach przed byciem zależnym to również nieumiejętność przyjmowania darów, ale też przyjmowania ,,kogoś” takim jakim jest. Wynika, po pierwsze, z nieumiejętności przyjęcia samego siebie i nieustannej potrzeby, by ktoś z zewnątrz utwierdził mnie w mojej wartości. Jest to więc strach przed odrzuceniem.

Iluzja samotności, ,,Nikt nie jest samotną wyspą” i nikt nie zbawia się sam

Niezależność w niezdrowej formie, czyli postawy lęku przed brakiem akceptacji, jest ściśle powiązana z poczuciem samotności. Jedno i drugie nie jest czymś złym. Chodzi bardziej o skrajne postawy – zasklepienia, izolacji, osamotnienia, braku dialogu…

Skąd się to bierze? Taka myśl, że nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć, albo, że nikt inny na pewno nie przeżywa nigdy tego, co ja? Samotność jest przecież doświadczeniem każdego człowieka. Jasne, doświadczamy w innym czasie, w innych realiach, jedni mocni, drudzy trochę słabiej, ale nie jest to cierpienie indywidualne, ale jak najbardziej globalne.
Czas izolacji bardzo mocno to pokazuje. Potrzeba relacji i więzi. Potrzeba domu niekoniecznie fizycznego, miejsca spotkania z drugim człowiekiem. Tego poczucia, że w gruncie rzeczy KAŻDY chce żyć dla kogoś i po coś.
Można przeczytać wiele książek, przejść terapię i wiele kursów, ale bez doświadczenia miłości nie da się iść dalej. Mam nadzieję, że każdy z nas bardziej lub mniej doświadczył takiej relacji, która spowodowała, że poczuł się dobrze ,,taki, jaki jest”. Nie ma nic piękniejszego od poczucia, że ten drugi mnie przyjmuje, nie ogranicza, ale jest ze mną, takim jakim jestem, przy kim nie muszę udawać, przy kim mogę być słaby. Wtedy i tylko wtedy jest miłość.  Z resztą o tym jest ewangelia - ,,Miłości pragnę, nie krwawej ofiary. Kochania Boga bardziej niż całopaleń” – dlaczego więc ciągle staram się zasłużyć na miłość, albo chcę zmienić drugiego, by pokochać… To wszystko nie tak. Miłość otwiera, miłość wyciąga z osamotnienia, miłość sprawia, że nie ,,muszę”, ale po prostu jestem lepszy, bo chcę być lepszy.

Cdn.? 

Komentarze

Popularne posty