el camino
Jest noc. Lipcowa, chłodna, piątkowa. W oddali słychać dudnienie.
Ziemia przyjmuje w siebie uderzenia. Może w dudnieniu jest sens.
Jest jakieś przypomnienie, poza strachem i zapowiedzią nadejścia.
Nie boję się. Nie jestem u siebie w domu. Okna mają zasłony.
Niedospany kot, czarny jak najczarniejsza bryła węgla śpi obok na
drugiej kanapie. We mnie też dudni. Dud..du..dud, a serce bije tym samym rytmem. Zawsze czasu tak dużo, że za
mało i na myślenie nigdy nie starcza. A może starcza tylko na
myślenie, a nie na samo życie. Kto pokochał ciszę ten wie, że
głośne głosy bolą, tak samo jak za dużo słów. Poza tym, w
głowie mam jeszcze plecaki (kamienie, muszelki) i wszystko co w nich
niesiemy. Na plecach je mamy: plecaki, podróżne tłumoki, zapchane
pudełkami, w których nosimy osoby, zdarzenia dobre i złe, pamięć
o tych, których nie ma, o tych którzy są za mało, tych o których
chcielibyśmy powiedzieć że są. Oprócz samego życia, niesiemy
życie, a ono nas. Nie wszystko jest do zatrzymania. Czasem trzeba coś zostawić, minąć, porzucić za zakrętem. Pamięć- jedyny plecak bez dna. Więc chowamy, rozpakowane, czasem drażniące, rytualne oglądanie fotografii zapisanych tylko oczami. Jakby skrawki, które raz po raz, w ten lub inny dzień, mniej lub bardziej wypadają na podłogę. Jak to jest, porzucić wszystko, by iść, i kochać tak bardzo, by umieć nie wracać, a jeśli już, to inaczej...
klik
klik
Komentarze
Prześlij komentarz