blaski i cienie (dnia powszedniego)
W ludziach jest jakiś blask dla mnie
niedostępny. Jest taka zgoda na życie, której ja w sobie nie mam.
Może to jest pokora, przyjmowanie dni jakimi są, bez zbędnego
zastanawiania się, przemyśliwania? Może życie to właśnie to:
codzienne wstawanie do pracy, obieranie ziemniaków, prasowanie,
krojenie, gotowanie, w międzyczasie zamiatanie, odbieranie
telefonów, rozmowy (nawet te o niczym)? Nigdy nikt nie wie, co
kryje się za przekleństwami rzucanymi w przestrzeń pomieszczenia,
przelotne teksty z podtekstami, smutek zagłuszany dźwiękiem bitych
kotletów. Krzyki rzucane echem w przestrzeń jeszcze pustego
garnczka, żeby nie powiedzieć: gara niedługo zapełnionego
pomidorową albo grochówką. Kto nie lubi zup? A gdzie życie, jeśli nie na dnie tego garnczka? Puste, skrzeczące, odkładane w niepamięć, bo czy warto, jeśli ostatecznie kolejnego dnia trzeba będzie zacząć od nowa, to samo. Pochwała codzienności! Nie dla mnie jej blaski.
Komentarze
Prześlij komentarz