( sobotni poranek )


 Jesienne październikowe poranki w zatrzymaniu. 

Sobota. Nigdy nie lubiłam sobót. Kojarzyły mi się z nerwowym pośpiechem i uwijaniem przy sprzątaniu, pieczeniu... Tymczasem coraz częściej czekam na sobotę z utęsknieniem. Odkrywam, że w sobotę rano, gdy jeszcze wszyscy śpią, można usiąść i zjeść powoli śniadanie. Wypić ze spokojem herbatę. Popatrzeć przez okno na uśpiony jeszcze i mokry ogród sąsiadów, na spadające w nim liście orzecha... Co ci ludzie obok teraz robią? Senni i spokojni, odpoczywają.

Jak dobrze jest się zatrzymać! Zobaczyć mrzawiący  w powietrzu deszczyk, przez który przedostają się promyki porannego słońca (uwielbiam światło poranne! jest jaśniejsze i bardziej przeźroczyste...) Sikorki bawią się z sobą w chowanego skacząc po iglakach - dopiero teraz zauważam, że mają różne odcienie. Kto to namaluje? Kto to zatrzyma?

Nie mam ochoty wychylać się za drzwi. Chciałabym zostać. I zostaję. Z powodów niezależnych ode mnie. Z powodów, które dotyczą teraz większości. Kwarantanna.

Świat sto metrów dalej zmienia się... Wszystko krzyczy i śpieszy się. Omijają mnie dziś sklepowo-sobotnie kolejki. Marsze anty - i równości. Telewizja, gazety, Internet...wszystko huczy od liczenia ofiar, ostrzeżeń, zakazów. Nie oglądam wiadomości i nie przeglądam już od dawna stron internetowych. Ktoś powie, że to obojętność. Myślę, że świat codziennie dostarcza nam wystarczająco dużo bodźców, na ustach ludzi zawsze pojawia się to, co wyraźnie krzyczy i sieje zamęt. Mam czasem poczucie, że wszystko wokół zwariowało, albo to ze mną coś jest nie tak. Pragnienie wycofania się i usunięcia w ciszę, by zobaczyć coś... małego, codziennego i cichego. Bo świat wciąż jest piękny!

Jest jesień. Końcówka października. Przez ostatnie trzy tygodnie miałam okazję tłuc się autobusem za miasto. Przejeżdżanie przez pobliskie wsie uświadomiło mi, jak łatwo można zapomnieć o uważności.. Wystarczy mocno absorbująca praca, która wytrąca z równowagi i już...zapominam, że za oknem jest inne życie, inny świat. Nie przypomina mi o tym praca, nie przypominają mi o tym marsze i manifestacje, nie przypomina mi o tym telewizja, nie przypomina mi o tym człowiek palący w pośpiechu papierosa... Może jestem mizantropem, a może po prostu nie umiem funkcjonować w świecie takim jaki on jest. Trudne to - zderzać się z rzeczywistością, ale myślę, że to dobre, że nie można żyć poza światem, całkowicie izolując się od niego... Przypominają mi się słowa Tułasiewicz, która w swoim dzienniku (,,Poprzez ziemię ukochałam niebo") pisze:

,,Ten, kto kocha w prawdzie, nie ogranicza Boga do pewnych okoliczności, miejsca lub otoczenia, znajduje on Pana w sobie samym. (...) Sprawdzianem naszej mistyki jest zwykłe codzienne życie z jego zwyczajnymi trudnościami i okazjami do pełnienia aktów zwykłych cnót. Nie może być dla mnie marzenie piękniejsze od rzeczywistości. Nigdy! Życie musi być żywą poezją. Być poetką życia - oto dewiza mojego życia."  Te słowa są niesamowite!

 Uspokajam się patrząc na drzewa. Na liście i na kolory. Uspokaja mnie widok gór. Uspokaja mnie dźwięk kropelek deszczu po wyjściu z pracy. Uspokaja mnie furgot skrzydeł ptaków. Uspokaja mnie książka o pięknie i patrzeniu. Autobusowe przejażdżki  paradoksalnie mogą się stać źródłem pragnienia. Walki o to, co ważne. Patrzenia i słuchanie. Tak bardzo chciałabym, by dzisiejsza sobota rozciągnęła się na tydzień, dwa, miesiąc...na życie całe.

Tymczasem dzisiaj rano - tęcza.

Piszę o tym, by nie zapomnieć. Bo łatwo się mówi czy pisze, a jeszcze łatwiej zapomnieć.

Więc zatrzymuję i dziękuję.

Za każdy moment widzenia i obdarowania zwyczajnym, codziennym, małym, cichym pięknem!

Komentarze

Popularne posty